wtorek, 24 stycznia 2012

Pierwsza rocznica bloga

Dokładnie rok temu wpadłam na, jak się okazało całkiem sensowny, pomysł założenia tego bloga. Dziś z dumą oświadczam, iż nawet moja leniwa natura i wrodzone skłonności do rezygnowania nie przeszkodziły mi w dotarciu do tego punktu, który obecnie zajmuję w blogowym świecie. Tak, zapisane-na-papierze świętuje dziś swoją pierwszą rocznicę ;)

Nigdy nie sądziłam, że będę w stanie przez rok zajmować się pisaniem. Nie wierzyłam, że samo przebywanie wśród literackiego środowiska blogowego jest tak uzależniające- muszę to przyznać, jesteście wspaniali. Dziękuję za wszystkie polecane tytuły, za każdy, choćby najkrótszy komentarz, za to, że znajdzie się ktokolwiek, kto przeczyta te moje wywody.
A żeby skończyć z tą wazeliną zapraszam wszystkich do skosztowania urodzinowych czekoladek :)

piątek, 20 stycznia 2012

Panie i Panowie, przedstawiam Wam stos.

Z dumą prezentuję najnowsze stosisko, największe w historii mojego bloga, pochodzące z dwóch ostatnich miesięcy- grudnia i stycznia. Część tomów to prezenty, część z nich to wyniki mojego nieopanowanego zakupoholizmu książkowego. Bez zbędnej zwłoki:


Od dołu:
1.       „Ostatnia królowa” C. W. Gortner - powieść upolowana w Matrasie przy okazji promocji -25% na nowości. Opisuje losy Joanny Szalonej, żony Filipa I Pięknego, kobiety niezwykle intrygującej. Zapowiada się wspaniała lektura na miarę Philippy Gregory.
2.       „Dwie królowe” Philippa Gregory – o wilku mowa ;) Panią Gregory cenię ogromnie za lekkie powieści osadzone w moich ukochanych czasach Tudorów, a już zwłaszcza za opisywanie losów sześciu żon Henryka VIII. „Dwie królowe” dają wgląd w życie Anne of Cleves i Catherine Howard (odpowiednio czwartej i piątej żony króla) oraz Jane Boleyn, bratowej Anne Boleyn.
3.       „Żony i córki” Elizabeth Gaskell – pozycja od której nie mogę oderwać oczu. Wreszcie, po tylu latach oczekiwania, wydawcy wzięli się za wydawanie wiktoriańskiej klasyki! Nie tak dawno polscy czytelnicy doczekali się wydania „Północy Południa” tej samej autorki, teraz mogą delektować się sagą rodzinną „Żony i córki”. Poproszę jeszcze o nowe wydanie „Cranford” (stare jest praktycznie nieosiągalne), a przyrzekam, że przestanę narzekać na polski rynek wydawniczy. Co do samej książki- miałam przyjemność widzieć ekranizację produkcji BBC i wiem, że zapowiada się smakowity kąsek. Zresztą pani Gaskell nie sposób nie kochać ;)
4.       „Ewa Luna” Isabel Allende – prezent z okazji klasowej wigilii. Trafiony w 100%, na Allende ostrzę sobie zęby od długiego czasu. Cytując opis okładkowy „Ewa Luna, historia dziewczynki poczętej na łożu śmierci, to opowieść współczesnej Szeherezady.” Nie mogę się doczekać.
5.       „Córka fortuny” Isabel Allende – tym razem mój własny nabytek, kupiony z okazji promocji w Empiku. Do skompletowania całej trylogii Allende brakuje mi już tylko „Domu duchów” (czyli notabene części, od której zamierzam zacząć lekturę).
6.       „Lustra miasta” Elif Safak – swego czasu nazwisko Safak regularnie przewijało się przez mnóstwo blogów. Naczytałam się tylu intrygujących recenzji, że kiedy natknęłam się na „Lustra miasta” w antykwariacie bez wahania pomaszerowałam do kasy.
7.       „Podróżnik WC” Wojciech Cejrowski – Stosunek do Wojciecha Cejrowskiego można mieć różnoraki, głównie ze względu na dość radykalne poglądy tego pana, jednak nie sposób odmówić mu jednej rzeczy- ogromnego talentu do opowiadania historii. W „Gringo wśród dzikich plemion” zakochałam się od pierwszej strony, a i „Podróżnik WC” wciągnął mnie niesamowicie. Prezent gwiazdkowy za który serdecznie dziękuję ;)
8.       „Madame Hemingway” Paula McLain – „Madame Hemingway” to mój kolejny prezent gwiazdkowy. Sama książka hipnotyzowała mnie od dawna- okładką, historią i samym tytułem- od razu przywołuje wspomnienia z lektury „Madame Bovary” :)
9.       „Tajemny krąg. Księga 1” L. J. Smith – następny prezent. Przyznam szczerze, że to niezupełnie moje klimaty. Dawno, dawno temu próbowałam czytać inną książkę tej autorki- słynne „Pamiętniki wampirów”- i jak szybko zaczęłam tak szybko skończyłam. Jedne z najbardziej zmarnowanych chwil mojego życia. Mam nadzieję, że z tą pozycją będzie nieco lepiej.
10.   „Tytus Groan” Mervyn Peake – podobno klasyka fantasy, choć ze wstydem przyznaję, że niewiele o niej słyszałam. Do zakupu przekonały mnie dwie rzeczy- niebanalna grafika na okładce oraz miejsce akcji- zamczysko. A ja wszelkie zamczyska kocham, koniec kropka. ;)
11.   „Godziny” Michael Cunningham – ten tytuł kupiłam ze względu na nawiązania do Virginii Woolf. Mam nadzieję, że okaże się warta zachodu. Czytaliście? A może oglądaliście film?
12.   „Dziennik” Anne Frank – z osławionym „Dziennikiem” mijałam się już parę razy- planowałam kupić go od wieków, jednak zawsze ostatecznie kończyłam z innym tytułem w ręce. Wreszcie wyczekane dzieło Anne Frank zagościło na moich półkach.
13.   „Little Dorrit” Charles Dickens – a to dowód, że lubię porywać się z motyką na słońce. Chociaż ciągnie mnie do czytania w oryginale wielkich klasyków się boję- bo to nie ten język, nie to słownictwo i w ogóle za wysokie progi na moje nogi. Kiedy jednak dostrzegłam „Little Dorrit” na allegro po całkiem okazyjnej cenie żadna siła nie potrafiła przekonać mnie do rezygnacji z zakupu. I tak powitałam Dickensa w moich pieleszach.
14.   „Below stairs” Margaret Powell – wyznania służki kuchennej z czasów edwardiańskich. Skusiłam się na powyższy tytuł po obejrzeniu genialnego serialu „Downton Abbey” (polecam gorąco!), który rozbudził we mnie ochotę na zgłębienie tajników tamtej epoki. A w jaki sposób poznam je lepiej, jeśli nie „od kuchni”?
15.   „The Maid’s Tale” Rose Plummer i Tom Quinn – tytuł podobny do poprzedniego, kolejne zwierzenia służącej z czasów edwardiańskich. Oba tytuły upolowane na allegro po 5 zł za książkę (+ koszty przesyłki).
16.   „Dzieci demonów” J. M. McDermott – jedyny egzemplarz recenzyjny w stosie, za który serdecznie dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka. Pojawiły się już pierwsze, bardzo pochlebne recenzje tego tytułu, czekam więc na lekturę z niecierpliwością.
17.   „Wiedźma naczelna” Olga Gromyko – niestety, najnowsza (i ostatnia) część przygód W.Rednej nie załapała się na zdjęcie z powodu mojego nieokiełznanego gapiostwa. Pannę Wiedźmę ogromnie przepraszam! A Wam serdecznie polecam cały cykl pióra Gromyko, to mój odstresowywacz numer jeden- humor pani Olgi jest bezbłędny.
I to by było na tyle. Podziwiam wszystkich, którzy dotrwali do końca moich wynurzeń ;)
Pozdrawiam serdecznie!

niedziela, 15 stycznia 2012

"Królewska krew. Wieża elfów" Michael J. Sullivan


„Zamordowany został król. Władza przeszła w ręce spiskowców, którzy sądzili, że każdy element ich planu był doskonały. Poza jednym. Winą próbowali obarczyć Royce’a i Hadriana. Ci nie są jednak byle złodziejaszkami i nie pójdą dobrowolnie pod pręgierz. To okryty złą sławą duet Riyira, i nikt nie powstrzyma ich przed krwawą zemstą! Los królestwa spoczywa w rękach dwóch najemników.”

Czy można stworzyć książkę, która opiera się na utartych, niewątpliwie sztampowych schematach, a mimo to broni się przed przyklejeniem jej łatki powieści wtórnej? Czy można wzdrygać się przed określeniem danego tomiszcza mianem nieoryginalnego, nie bacząc na fakt iż na taką opinię w gruncie rzeczy zasługuje? Ano można, co potwierdza przykład opasłej pozycji „Królewska krew. Wieża elfów”, prozy Michaela J. Sullivana.
„Królewska krew. Wieża elfów” to tak naprawdę dwa osobne tomy cyklu, w polskim przekładzie wciśnięte do jednej książki. Dwa tomy, dwie osobne historie, które łączy jeden wspaniały duet. Royce i Hadrian, bo to o nich mowa, to bohaterowie żywcem wyjęci z powieści łotrzykowskich. Przebiegli, sprytni niczym zwierzęta futerkowe z rudą kitą, szelmowscy i nieco nieposkromieni, a przy tym nad wyraz sympatyczni i zabawni- słowem postaci w stylu Robin Hooda (i to w podwójnej dawce), których nie sposób nie polubić od samego początku.
Prozę Sullivana charakteryzuje lekkie pióro, niewymuszony humor i wartka akcja. Kiedy już zasiadałam do lektury z trudem mogłam oderwać rozbiegany wzrok od kolejnych linijek tekstu. Ponadto na widok niektórych dialogów usta same układają się w kształt dorodnego rogala, co tylko dodaje dziełu atrakcyjności- książka nie może się co prawda poszczycić górnolotnym, wymagającym humorem, ale nie tego rodzaju dowcipów oczekuje człowiek zmęczony całym dniem pracy. W takim przypadku leciutka proza Sullivana okazuje się być doskonałym rozwiązaniem.
Czas na parę słów o samej fabule. W tym przypadku należy bezwzględnie rozgraniczyć „Królewską krew” od „Wieży elfów”. W przypadku tej pierwszej mamy do czynienia z historią nieco banalną i trącącą wtórnymi schematami. Mam wrażenie, że tego rodzaju opowieść słyszałam już nie raz, ale…- i tu właśnie pojawia się swoisty fenomen tej książki- ten fakt zupełnie nie przeszkadza podczas lektury. W mojej głowie ani razu nie zakołatało oskarżenie o jakąkolwiek wtórność, a na twarzy brakło zdegustowanych grymasów. Pojawiły się za to iskierki w oczach podczas poznawania dalszych losów fenomenalnego duetu. Wydarzenia zaprezentowane w „Wieży elfów” znacząco zyskują na nietuzinkowości (choć całkiem nieszablonowymi dalej bym ich nie nazwała), a to znaczy, że w kolejnych tomach czytelnik może liczyć na wzrost formy autora.
Nie byłabym sobą, gdybym nie wytknęła książce drobnego minusa. Jak to bywa w większości powieści czytelnik nie zna wszystkich tajemnic z życia głównych bohaterów i po tropach zostawianych przez autora, niczym po nitce od kłębka, dociera do coraz to kolejnych szczegółów. Niestety, moim zdaniem w paru przypadkach autor powplatał w tekst nieco zbyt sugestywne poszlaki, co skutkowało zbyt wczesnym odkryciem sekretów. Nigdy nie miałam w sobie zacięcia detektywistycznego, które pozwalało mi na odkrywanie zagadek dużo wcześniej niźli zaplanował to autor- wprost przeciwnie, uwielbiam być zaskakiwana. U Sullivana niestety elementu niespodzianki się nie doczekałam.
„Królewska krew. Wieża elfów” to powieść, którą bez większych przeszkód uznaję za źródło wspaniałej, nieskomplikowanej (acz nie prostackiej) i lekkiej rozrywki. Zdecydowanie nie żałuję czasu spędzonego w towarzystwie dwóch ujmujących dżentelmenów i z niecierpliwością czekam na kolejne tomy cyklu. Polecam.
Ode mnie: 5/6
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka.
***
Jak widać tragicznie zaniedbałam bloga. Wytłumaczenie mam jedno- klasa maturalna. Staram się nie rezygnować zupełnie z czytania, więc pozycji czytelniczych na mojej liście książek przeczytanych przybywa- w tempie ślimaczym, ale jednak. Niestety, po powrocie ze szkoły padam na twarz i nie jestem w stanie zebrać się do napisania paru słów o jakiejkolwiek książce. I tak to już u mnie będzie do maja…
 
Wordpress Theme by wpthemescreator .
Converted To Blogger Template by Anshul .