poniedziałek, 23 maja 2011

"Synowie wilczycy" Tanja Kinkel

„Italia w VII wieku przed Chrystusem.
Młoda kapłanka Ilian zostaje wypędzona ze swego ojczystego etruskiego miasta Alby i zmuszona do małżeństwa z latyńskim chłopem Faustulusem. Jej droga prowadzi do potężnej wyroczni w Delfach, w której zabiega o poparcie dla siebie i swoich synów Romulusa i Remusa. Ale wyrocznia nie daje nic za darmo, stawia warunki- aby wypełnić jeden z nich, Ilian udaje się do Egiptu, trafia w środek zażartej wojny toczonej przez trzy ludy, w której najmniejszym z niebezpieczeństw jest utrata wolności. Od dna upokorzenia po szczyty potęgi, Ilian dąży do celu napędzana ogniem ambicji i miłością, a zapamiętanie, jakie temu towarzyszy, kształtuje także jej synów.”
Przyznaję otwarcie, że nie uważałam na lekcjach historii i z tego powodu legendę o Romulusie i Remusie znam dosyć pobieżnie. Kiedy nadarzyła się okazja i w moje ręce wpadła powieść „Synowie wilczycy” pióra Tanji Kinkel z radością przystąpiłam do lektury, aby choć w minimalnym stopniu ograniczyć moją ignorancję w zakresie starożytnych dziejów.  

Autorka wykreowała ciekawą i całkiem przekonującą historię. Niestety nie jestem w stanie stwierdzić na ile jest ona zgodna z prawdziwą legendą o bliźniakach. Należę do tej kategorii czytelników, którym nie przeszkadza delikatne naginanie faktów i nawet jeśli cała historia jest wytworem wyobraźni pisarki- w moich oczach powieść nic na tym nie traci.

Interesującym posunięciem było wybranie matki Remusa i Romulusa na główną bohaterkę powieści- historia widziana oczami bliźniaków w moim odczuciu straciłaby na oryginalności. Kapłanka Ilian to złożona i tajemnicza kobieta, lecz nie zapałałam do niej sympatią. Niejednokrotnie nie rozumiałam jej zachowania, powodu jej toksycznych relacji z synem i sposobu myślenia. Nie zmienia to faktu, że uwielbiam postacie wzbudzające we mnie emocje- zarówno pozytywne i negatywne. Dzięki temu zapadają w pamięć na długo- Scarlett z „Przeminęło z wiatrem” nie zapomnę nigdy :)

„Synowie wilczycy” to wciągająca, napisana przystępnym językiem powieść. Fabuła nie skupia się na powstaniu Rzymu, a raczej na drodze, jaką musiała przejść Ilian i jej zmaganiach z losem. Zapoznanie się z lekturą polecam wszystkim, którzy mają ochotę poznać nieszablonowych i realistycznych bohaterów na tle wydarzeń starożytnego świata. Gwarantuję mile spędzony czas.

Ode mnie: 4/6

Za egzemplarz recenzyjny serdecznie dziękuję grupie Publicat.

***

A na koniec krótkie ogłoszenie o konkursie organizowanym przez Znak :) Zapraszam do udziału- sama zrezygnuję: przede wszystkim nie mieszkam w żadnym z wymienionych miejsc i chcę wam dać jakieś szanse- nie oszukujmy się, byłabym bezsprzeczną zwyciężczynią :D

Jak bardzo potrafisz nabrudzić?
Masz bałagan? Zrób zdjęcie! My zrobimy porządek! Twój pokój będzie czysty jak łza!
Jeśli mieszkasz w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Poznaniu lub Lublinie i nie lubisz sprzątać, mamy dla Ciebie idealną propozycję!
1. Sfotografuj swój bałagan.
2. Opowiedz o konkursie znajomym, którzy mają już dość tego, że w twoim pokoju nie widać  spod sterty śmieci i że bezpieczniej jest przyjść do Ciebie z własnymi sztućcami.                                                  
      3. Zdobądź jak najwięcej głosów.
4. Wygraj!
5.  Rozsiądź się wygodnie, a nasza ekipa posprząta za Ciebie!
Aby wziąć udział w konkursie, należy zarejestrować się na stronie www.lilybard.pl
A dla tych, którzy nie mają problemu z bałaganem, a ich pokoje są zawsze CZYSTE JAK ŁZA, przygotujemy konkurs już w czerwcu.

poniedziałek, 16 maja 2011

"Nieprzyjaciel Boga" i "Excalibur" Bernard Cornwell

„Artur stara się bronić Brytanii przed wrogami w imieniu swojego przyrodniego brata Mordreda. Stawia czoła religijnej histerii, najazdom saksońskich wodzów, Cerdyka i Aella, i nielojalności w sercu Królestwa. Jego niezachwiana wiara w honor i chęć dotrzymania ślubów, by strzec tronu, izoluje go nawet od najbliższych przyjaciół. Lacelot zatraca się w swojej nienasyconej ambicji, a Ginewra oddaje się kultowi Izydy…
Jedynym, który wie, co należy robić jest Merlin- oddać Brytanię dawnym bogom. Potrzeba do tego trzynastu Skarbów Brytanii, po które wybrać muszą się na Ciemną Drogę.”
Moją recenzję pierwszej części znajdziecie tutaj :)

„Nieprzyjaciel Boga” to drugi z kolei tom trylogii arturiańskiej znanego brytyjskiego pisarza Bernarda Cornwella. W zasadzie nie popełniłabym ogromnego błędu kopiując niemalże słowo w słowo moją recenzję części pierwszej. Pisarstwo Cornwella jest bardzo równe, na niemalże niezmiennym poziomie.

Tym razem nie czekał mnie już szok związany z mnogością nazw- po 600 stronach tomu pierwszego zdążyłam się zorientować kto jest kim, a to znacząco ułatwiało dalszą lekturę. Oczywiście nie liczyłam na brak nowych postaci, pan Cornwell jest bezlitosny dla osób niepotrafiących rozeznać się w tłumie bohaterów (jak ja, z moją pamięcią skutecznie odrzucającą wszelakie imiona i nazwiska). Na marginesie- konia zrzędę temu, kto wytłumaczy mi jak poprawnie wymawiać słowa takie jak Culhwch, Halcwm czy też Caddwg. 

Możemy śledzić dalsze losy Artura, jego powolne wkraczanie w wiek dojrzały, zmagania z Saksonami i walkę o zjednoczenie Brytanii. Przyznaję, że bardzo przypadł mi do gustu pomysł autora na wplecenie w fabułę powszechnie znanego wątku Tristana i Izoldy. Jednakże moja wyobraźnia stanowczo buntowała się przeciwko pomysłowi Cornwella na czarnowłosą Izoldę- w moich wyobrażeniach na zawsze pozostanie ona kobietą ze złotą grzywą.

Ode mnie: 5/6

„Rebelia Lancelota została stłumiona, ale nie oznacza to końca kłopotów. Całe państwo celtyckiego władcy chwieje się w posadach, a on nawet nie może koronować się na króla, gdyż wciąż żyje syn Uthera Pendragona, Mordred. Czy w takiej sytuacji Artur, dotąd sprzyjający chrześcijanom, oprze się na pogańskim czarowniku Merlinie? Czy może wystarczy mu zbrojne ramię wodzów takich jak narrator opowieści, Derfel?
Tymczasem zza wschodniej granicy atakują Saksoni, wciąż żądni nowych ziem i łupów. Czy już nic nie jest w stanie ochronić Brytanii przed zalewem wrogów? Merlin, Największy z Druidów, orzekł, że bogowie opuścili Królestwo…”
Pierwszą rzeczą, którą dostrzegłam po przeczytaniu paru stron „Excalibura” była delikatna zmiana stylu- jakkolwiek drobne zmiany nie wpływają na ogólny odbiór lektury o tyle denerwowały mnie na początku powieści. Być może wynika to z faktu, że tomy czytałam bezpośrednio po sobie i w pamięci wciąż miałam świeży obraz narracji z „Nieprzyjaciela Boga”? Na szczęście po kilkudziesięciu stronach style się wyrównały (albo ja się przyzwyczaiłam). 

Przyznaję, że byłam dosyć zmęczona nieustannymi opisami bitew- Cornwell ma dar przelewania na papier niezwykle dynamicznych opisów, jednakże, mówiąc otwarcie, nie jestem ogromnym miłośnikiem zmagań batalistycznych. 

Nie mogłabym pominąć mojej opinii na temat zakończenia cyklu. Zawsze z zaciekawieniem czekam na koniec lektury, zwieńczenie całego cyklu. Wielokrotnie czułam się zawiedziona takim a nie innym obrotem sprawy (nie szukając daleko- rozczarował mnie „Harry Potter”). Na szczęście Cornwell stanął na wysokości zadania, a jego finał jest w mojej opinii najlepszym z możliwych. Nieco filmowym, może nazbyt hollywoodzkim, aczkolwiek zdecydowanie adekwatnym. 

Cykl arturiański mogę polecić osobom lubiącym powieści historyczne- trzeba mieć w sobie nieco zacięcia żeby przebrnąć przez stronice zapełnione bitwami :)  Niemniej jednak zdecydowanie warto.

Ode mnie: 5/6

Za egzemplarze recenzenckie serdecznie dziękuję IW Erica.

***
Miałam nie zaniedbywać bloga. Dopóki jednak ktoś nie zasadzi mi porządnego kopniaka prosto w rzyć dalej będę rzucać optymistyczne obietnice nie mające odzwierciedlenia w rzeczywistości. Postaram się w końcu nieco ogarnąć- zbliża się lato, a ja czuję się niczym niedźwiedź zapadający w sen zimowy… I cóż, jak zwykle przepraszam za zaniedbanie Waszych blogów :)

 
Wordpress Theme by wpthemescreator .
Converted To Blogger Template by Anshul .