niedziela, 20 listopada 2011

Nowi mieszkańcy moich półek, czyli stos

Wklejam moje ostatnie zdobycze książkowe. Stosik ponownie zdominowany przed cegłę Martina, ale po kolei.



Od góry:
„Królewska krew. Wieża elfów” Michael J. Sullivan- egzemplarz recenzyjny od wyd. Prószyński. Jak widać jestem w trakcie lektury (którą niestety musiałam przerwać z uwagi na konieczność przeczytania „Granicy” Nałkowskiej). Nie zdążyłam jeszcze wyrobić sobie opinii, ale zapowiada się obiecująco.
„Pani wyrocznia” Margaret Atwood- od dawna mam w planach którąś z pozycji tej autorki, kiedy więc natknęłam się na „Panią wyrocznię” w antykwariacie wiedziałam, że wyląduje na mojej półce ;)
„Tajny agent Jaime Bunda” Pepetela- pozycja wygrana w Złotej Zakładce. Szczerze powiedziawszy nie mam o niej zielonego pojęcia- jak  na razie straszy zadkiem na okładce ;)
„Portret w sepii” Isabel Allende- prezent urodzinowy. Nawiasem mówiąc, może znajdzie się jakaś miła duszyczka która uświadomi mnie w jakiej kolejności należy czytać trylogię tej pisarki? Spotkałam się już z kilkoma wersjami. W kolejności wydawania?
„A feast for crows” George R.R. Martin- na koniec mój ukochany „Dżordż” ;) Czwartą część sagi dorwałam na allegro za naprawdę okazyjną cenę (26 zł + koszty przesyłki), w porównaniu do cen księgarnianych, przekraczających kwotę 100 zł. Do pełni szczęścia brakuje mi „Game of thrones” oraz „Clash of the kings” w twardookładkowym wydaniu- i cóż, czasu, żeby to wszystko przeczytać.
Pozostaje mi jedynie prosić siły natury o wydłużenie doby- niestety, nie mam kompletnie czasu na czytanie, a każdy kolejny tydzień w szkole wydaje się jeszcze gorszy od poprzedniego. I tym niezbyt optymistycznym akcentem kończę i życzę wszystkim miłych doznań czytelniczych ;)

Pozdrawiam!

sobota, 12 listopada 2011

"Wichry archipelagu" Bradley P. Beaulieu

„Wiatr niesie śmierć. Tajemnicza zaraza dziesiątkuje ludność, osłabiając targane wewnętrznymi konfliktami księstwo Kałakowa. Nawet wznoszące się pośród wzburzonych mórz niedostępne mury nie chronią przed wszystkim, a fanatyczni Maharraci tylko czekają na okazję, by przejąć władzę.

Atak żywioł aka na zmierzający do wyspy powietrzny statek zaprzepaścił szansę na pokój. Śmierć podróżującego nim Wielkiego Księcia pogorszyła i tak złą sytuację archipelagu. Los wysp spoczywa teraz w rękach młodego księcia Nikandra i autystycznego chłopca, który potrafi narzucić siłom natury swoją wolę.

Czy jest on jednak zbawcą, czy niszczycielem?”

Fantastyka to niezwykle wdzięczny gatunek, pozwalający autorowi sięgać po najdalsze wytwory wyobraźni i przelewać na papier treści bezspornie wysoce nieprawdopodobne.  Wydawać by się mogło, że przy takiej swobodzie i praktycznym braku ograniczeń czytelnik winien być co rusz zaskakiwany coraz to nowym pomysłem. Niestety, fantastyka to nie tylko innowacyjne idee i błyskotliwe koncepcje, ale i nieciekawe, bezbarwne kalki oparte na wcześniejszych schematach.  Tym bardziej cieszę się, że panu Beaulieu, twórcy „Wichrów archipelagu”, udało się uniknąć marnego naśladownictwa i zaoferować czytelnikowi całkiem oryginalny twór.
Przyznaję, że to głównie okładkowa ilustracja przekonała mnie do sięgnięcia po tę pozycję- grafikowi należą się gromkie brawa. Jakie treści może skrywać tak baśniowa oprawa? Wraz z postępującą lekturą czytelnik przenosi się osobliwego świata wysp, bezsprzecznie kojarzącego się z rosyjskimi klimatami. W sytuacji, w której najpospolitszym wzorcem jest opieranie kreacji na angielskich/amerykańskich wzorcach zabieg pisarza niewątpliwie zyskuje na nietuzinkowości – ach, raduje się ma słowiańska dusza :) Niestety, o ile nieszablonowe otoczenie zasługuje na pochwałę, o tyle sposób wprowadzenia czytelnika do nieznanego środowiska woła o pomstę do nieba. Zostajemy wrzuceni na głęboką wodę bez żadnych wyjaśnień- a więc myśl, kombinuj i łam sobie głowę, drogi czytelniku, nad różnicą między Aramanami a Maharratami, nad ideą eteru i wiatroportów czy wreszcie- kim (czym?) do diabła są hezany. Nawet teraz, po całościowej lekturze powieści, nadal nie jestem pewna czy moje wyobrażenia odpowiadają zamierzeniom autora.
Sama fabuła prezentuje się w zupełności zadowalająco, chociaż akcja miewa lepsze i gorsze momenty. „Wichry archipelagu” nie są powieścią, którą zakwalifikowałabym do zacnego grona książek niedających czytelnikowi spokoju ani na chwilę, których nie odłożymy na bok bez wyrzutów sumienia. Twórczość Beaulieu miewa fragmenty niezwykle wciągające, ale i te zwyczajnie nużące, przez które trzeba przebrnąć (czasem z trudem) by znów zaczytywać się w bardziej frapującej prozie. Co by nie wyszło, że tylko marudzić potrafię- nie mam żadnych zarzutów do kreacji bohaterów. Wszyscy są na swój sposób wiarygodni oraz interesujący- i chociaż sama nieco inaczej poprowadziłabym niektóre postacie- autor w tej materii radzi sobie naprawdę przyzwoicie.
Proza Bradleya P. Beaulieu charakteryzuje się stylem na dobrym poziomie. Nie olśniewa błyskotliwymi rozwiązaniami, ale nie sposób odmówić jej dynamizmu, pewnej wyrazistości i swoistej plastyczności. To wszystko sprawia, że „Wichry archipelagu” czyta się szybko, łatwo i przyjemnie.
„Wichry archipelagu” nie są powieścią pozbawioną wad, przyznajmy- jak niemalże każda książka. Co jednak warte uwagi- z kart tego obszernego tomu wionie ożywcza świeżość, która sprawia, że prozą Amerykanina zdecydowanie warto się zainteresować. Twórczość Beaulieu nie pozostawiła mnie w zachwycie, ale spędziłam w jej towarzystwie kilka miłych chwil. Jeśli do czasu ukazania się kontynuacji mój gust czytelniczy nie ulegnie całkowitej przemianie z pewnością sięgnę po drugi tom pióra pana Bradleya. Jednym słowem- polecam.
Ode mnie: 4,5/6
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka.
 
Wordpress Theme by wpthemescreator .
Converted To Blogger Template by Anshul .