niedziela, 15 stycznia 2012

"Królewska krew. Wieża elfów" Michael J. Sullivan


„Zamordowany został król. Władza przeszła w ręce spiskowców, którzy sądzili, że każdy element ich planu był doskonały. Poza jednym. Winą próbowali obarczyć Royce’a i Hadriana. Ci nie są jednak byle złodziejaszkami i nie pójdą dobrowolnie pod pręgierz. To okryty złą sławą duet Riyira, i nikt nie powstrzyma ich przed krwawą zemstą! Los królestwa spoczywa w rękach dwóch najemników.”

Czy można stworzyć książkę, która opiera się na utartych, niewątpliwie sztampowych schematach, a mimo to broni się przed przyklejeniem jej łatki powieści wtórnej? Czy można wzdrygać się przed określeniem danego tomiszcza mianem nieoryginalnego, nie bacząc na fakt iż na taką opinię w gruncie rzeczy zasługuje? Ano można, co potwierdza przykład opasłej pozycji „Królewska krew. Wieża elfów”, prozy Michaela J. Sullivana.
„Królewska krew. Wieża elfów” to tak naprawdę dwa osobne tomy cyklu, w polskim przekładzie wciśnięte do jednej książki. Dwa tomy, dwie osobne historie, które łączy jeden wspaniały duet. Royce i Hadrian, bo to o nich mowa, to bohaterowie żywcem wyjęci z powieści łotrzykowskich. Przebiegli, sprytni niczym zwierzęta futerkowe z rudą kitą, szelmowscy i nieco nieposkromieni, a przy tym nad wyraz sympatyczni i zabawni- słowem postaci w stylu Robin Hooda (i to w podwójnej dawce), których nie sposób nie polubić od samego początku.
Prozę Sullivana charakteryzuje lekkie pióro, niewymuszony humor i wartka akcja. Kiedy już zasiadałam do lektury z trudem mogłam oderwać rozbiegany wzrok od kolejnych linijek tekstu. Ponadto na widok niektórych dialogów usta same układają się w kształt dorodnego rogala, co tylko dodaje dziełu atrakcyjności- książka nie może się co prawda poszczycić górnolotnym, wymagającym humorem, ale nie tego rodzaju dowcipów oczekuje człowiek zmęczony całym dniem pracy. W takim przypadku leciutka proza Sullivana okazuje się być doskonałym rozwiązaniem.
Czas na parę słów o samej fabule. W tym przypadku należy bezwzględnie rozgraniczyć „Królewską krew” od „Wieży elfów”. W przypadku tej pierwszej mamy do czynienia z historią nieco banalną i trącącą wtórnymi schematami. Mam wrażenie, że tego rodzaju opowieść słyszałam już nie raz, ale…- i tu właśnie pojawia się swoisty fenomen tej książki- ten fakt zupełnie nie przeszkadza podczas lektury. W mojej głowie ani razu nie zakołatało oskarżenie o jakąkolwiek wtórność, a na twarzy brakło zdegustowanych grymasów. Pojawiły się za to iskierki w oczach podczas poznawania dalszych losów fenomenalnego duetu. Wydarzenia zaprezentowane w „Wieży elfów” znacząco zyskują na nietuzinkowości (choć całkiem nieszablonowymi dalej bym ich nie nazwała), a to znaczy, że w kolejnych tomach czytelnik może liczyć na wzrost formy autora.
Nie byłabym sobą, gdybym nie wytknęła książce drobnego minusa. Jak to bywa w większości powieści czytelnik nie zna wszystkich tajemnic z życia głównych bohaterów i po tropach zostawianych przez autora, niczym po nitce od kłębka, dociera do coraz to kolejnych szczegółów. Niestety, moim zdaniem w paru przypadkach autor powplatał w tekst nieco zbyt sugestywne poszlaki, co skutkowało zbyt wczesnym odkryciem sekretów. Nigdy nie miałam w sobie zacięcia detektywistycznego, które pozwalało mi na odkrywanie zagadek dużo wcześniej niźli zaplanował to autor- wprost przeciwnie, uwielbiam być zaskakiwana. U Sullivana niestety elementu niespodzianki się nie doczekałam.
„Królewska krew. Wieża elfów” to powieść, którą bez większych przeszkód uznaję za źródło wspaniałej, nieskomplikowanej (acz nie prostackiej) i lekkiej rozrywki. Zdecydowanie nie żałuję czasu spędzonego w towarzystwie dwóch ujmujących dżentelmenów i z niecierpliwością czekam na kolejne tomy cyklu. Polecam.
Ode mnie: 5/6
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Prószyński i S-ka.
***
Jak widać tragicznie zaniedbałam bloga. Wytłumaczenie mam jedno- klasa maturalna. Staram się nie rezygnować zupełnie z czytania, więc pozycji czytelniczych na mojej liście książek przeczytanych przybywa- w tempie ślimaczym, ale jednak. Niestety, po powrocie ze szkoły padam na twarz i nie jestem w stanie zebrać się do napisania paru słów o jakiejkolwiek książce. I tak to już u mnie będzie do maja…

15 komentarze:

Alannada pisze...

Mam nadzieje, że nie opuścisz nas calkowicie.
Co do książki - zastanawiam się nad nią od jakiegoś czasu

Aleksandra pisze...

Niedawno przeczytałam, recenzja czeka już na opublikowanie. :)
Zaczynam się obawiać, co będzie ze mną w trzeciej klasie. Co prawda odpada mi fizyka, ale i tak jest tego dużo, a ja nie wyobrażam sobie życia bez książek. :]

Isadora pisze...

Zadziwiające, że będąc wtórnym można być jednocześnie interesującym xD
Z chęcią sama sprawdzę pana Sullivana:)
Pozdrawiam serdecznie!

Deline pisze...

Również nie lubię odkrywać czegoś za wcześnie, jeśli doprowadziły mnie do tego zbyt oczywiste wskazówki autora. Żadna satysfakcja ;)
Myślę, że po książkę sięgnę, jeśli trafi mi w ręce ^ ^

Pozdrawiam i życzę powodzenia na ten ostatni rok szkoły :)

Dominika Anna pisze...

Jeśli wpadnie mi w ręce to przeczytam :)

Klaudia Bacia pisze...

Na przeczytanie książki mnie skusiłaś, jak wpadnie w moje łapki to postaram się przeczytać ;]

Mam nadzieję, że wrócisz do nas w krótkim czasie ;)

Kadzia pisze...

Brałam udział w konkursie, w którym do wygrania byłą ta książka, niestety nie udało mi się i po twojej recenzji jeszcze bardziej żałuję. Jednak jeśli spotkam się z ta pozycją to z miłą chęcią przeczytam, jestem jej bardzo ciekawa. :)
Wiadomo czasu brak, ja też ostatnio czytam, tak jak czytam i nawet weny żeby recenzje pisać nie mam, będzie ciężko z tymi naszymi blogami. :) Szkoły muszą odpuścić ;)

Dwojra pisze...

Już jakiś czas temu czytałam o tej powieści i już wtedy zapisałam sobie ją na karteczce z wykrzyknikiem, co w moim mini słowniczku oznacza "koniecznie przeczytać". Twoja recenzja tylko utrzymała mnie w tym przekonaniu. Niestety, moja doba musiałaby mieć z 72h, bym dała radę przeczytać wszystko, na co mam ochotę :(

Weronika pisze...

No to trzeba by zacząc polowac na tę książkę.

Miss Scary pisze...

Słyszałam mieszane opinie na temat cyklu, ale chyba trzeba sobie w końcu wyrobić własną. Zapraszam na Papierowe Imperium, dodałyśmy Cię do linków. [www.Papierowe-Imperium.blog.onet.pl]

UpiornyGroszek pisze...

Allanada: Oczywiście, że nie opuszczę- zbytnio się przywiązałam do tego bloga i blogowego światka ;) Jeśli chodzi o książkę- myślę, że może Ci się spodobać :)

Aleksandra: W takim razie z niecierpliwością czekam na Twoją recenzję :) W sprawie szkoły skrobnęłam parę słów u Ciebie.

Isadora: Prawda? :D To się panu Sullivanowi udało oszukać czytelnika ;)

UpiornyGroszek pisze...

Deline: A skoro takiej ciapie antydetektywistycznej jaką jestem udało się przechytrzyć pana Sullivana, znaczy, że wskazówki były zbyt oczywiste. I satysfakcji brak ;) A za życzenie powodzenia serdecznie dziękuję, przyda się :)

Dominika Anna: To trzymam kciuki, żeby wpadło :)

Klaudia Karolina Klara: W każdym razie zachęcam raz jeszcze. Wrócę, wrócę- niech no tylko maturalna klasa wreszcie się skończy ;)

UpiornyGroszek pisze...

Kadzia: Sama nie miewam szczęścia w konkursach, więc łączę się w bólu ;) A szkoły niestety odpuścić nie potrafią- i nie działają tu żadne logiczne argumenty, dalej katują nas niepotrzebnymi przedmiotami, o których nikt w maturalnej klasie nie myśli.

Dwojra: Skąd ja znam takie karteczki? ^^ Moja cała tablica korkowa wypełniona jest najróżniejszymi świstkami z tytułami książek.

UpiornyGroszek pisze...

Mary: Życzę powodzenia w polowaniu :)

Miss Scary: Jednak zawsze najlepiej kierować się wyłącznie własną opinią- gusta potrafią się diametralnie różnić :)

nałogowiec literacki pisze...

Świetna recenzja, jestem szczerze zainteresowany!!!

Prześlij komentarz

 
Wordpress Theme by wpthemescreator .
Converted To Blogger Template by Anshul .